Impresje

piątek, 12 września 2014

GOLEM

Tytuł: Golem
Pierwsze wydanie: 1913-1914
Autor: Gustav Meyrink
Tłumaczenie: Antoni Lange
Posłowie: Maciej Płaza
Ilustracje: Hugo Steiner-Prag

Wydawnictwo: Vesper
ISBN: 9788377311790
Stron: 339


Uważam, że są książki, które po prostu wypada przeczytać, prędzej czy później, dla własnej przyjemności albo chociaż satysfakcji. Pogląd taki nie jest może dziś jakoś szczególnie popularny; mniej więcej raz w miesiącu kolejni felietoniści "palą (może wskutek traumy) lektury", na których się wychowali - wszystko to oczywiście w trosce o młodzież torturowaną Sienkiewiczem, Żeromskim, a nawet Rejem i Szymonowicem. "Golem" Gustava Meyrinka nie jest powieścią bardzo starą, powstał ledwie sto lat temu, ale stylistycznie i tematycznie był mi prawie tak samo obcy jak "Psałterz Dawidów". Warto jednak po tę książkę sięgnąć, bo jest naprawdę... wyjątkowa.

Nie podejmuję się napisania, o czym konkretnie traktuje ta powieść, bo żeby stworzyć sobie nie całkiem bezpodstawną interpretację, trzeba znać choćby podstawy tarota, kabały, mitologii egipskiej i charakteryzować się tendencją do abstrakcyjnych, mistycznych rozważań. Nic z tego nie jest moim udziałem.
W każdym razie książka Meyrinka nie jest, jak uprzednio sądziłam, historią praskiego rabina, który - jak głosi legenda - ulepił golema z gliny i ożywił go za pomocą magicznych rytuałów. Nie, nie, to raczej opowieść o mniej więcej czterdziestoletnim Atanazym Pernat, wycinaczu kamei i mieszkańcu praskiego getta, który pod wpływem ciągu wydarzeń o charakterze, jak byśmy dziś powiedzieli, paranormalnym, staje się albo przypomina sobie, że przecież jest istotą z nieco innego wymiaru rzeczywistości, poszukuje swojej prawdziwej tożsamości, odnajduje swoje odwieczne ja. Równie dobrze Meyrinkowi mogło chodzić o coś zupełnie innego - był okultystą, kabalistą, mistykiem i buddystą, a po takich ludziach można spodziewać się wszystkiego.

Moim zdaniem siłą tej powieści jest przede wszystkim niepokojąca, tajemnicza atmosfera i niezwykle sugestywne opisy zaułków praskiego getta (sto lat temu to słowo nie miało jeszcze tak złowieszczego wydźwięku). Cytat będzie długi, ale szkoda by mi było skrócić go choć trochę.
   Starzec miał w sobie coś nieprzyjemnego; odwróciłem uwagę od niego i przyglądałem się odrapanym domom, które w moich oczach przykucnęły na deszczu, jak stare leniwe zwierzęta.
   Jak one wyglądały przykro i staro! Budowane bez zastanowienia, stały jak zielsko, co wydobywa się z ziemi. Dobudowano je, bez względu na otoczenie, do niskich żółtych murów kamiennych, jedynych resztek dawniejszego szeroko rozpostartego budynku z przed dwóch - trzech stuleci. Tam połowa pochylonego domu z zapadającym się frontem. Inny obok, wyższy ponad inne, jak ogromny kieł. Pod pochmurnym niebem wyglądały one jak pogrążone we śnie i nie odgadłbyś chytrego, pełnego nienawiści życia, które czasami z nich wytryskało, gdy mgła jesiennych wieczorów zalega ulice i pomaga im ukryć swą cichą, ledwo dostrzegalną grę twarzy.
   Od czasu, gdy tu mieszkam, utrwaliło się we mnie to wrażenie i nie mogłem się go pozbyć. Są pewne godziny w nocy i o rannym brzasku, gdy domy te w jakimś podnieceniu prowadzą milczące, tajemnicze narady. I niekiedy zrywa się słabe drżenie poprzez ścianę, którego niepodobna wytłumaczyć, szmery płyną poprzez dachy i spadają w rynny deszczowe — my zaś je przejmujemy niebacznie tępymi zmysłami, nie śledząc ich przyczyny.
   Często roiło mi się, żem podpatrzył upiorne zachowanie się kamienic i dowiedziałem się z pełnym zgrozy podziwem, że one właśnie są utajonymi i istotnymi panami ulicy, że już to tracą żywot i czucie, już to do życia powracają, a w ciągu dnia mieszkańcom, co się tu gnieżdżą, udzielają go w pożyczce, następnej zaś nocy z lichwiarskim procentem domagają się go powrotnie.
   Wyobrażam sobie dziwnych ludzi, którzy mieszkają w tych domach niby widma, niby nie z matki urodzone — ludzi, którzy w myśleniu i działaniu zdają się być spojeni bez doboru, przeciągają przede mną w myśli i jestem skłonniejszy wierzyć, że takie sny tają w sobie ciemne prawdy, które na jawie tlą się we mnie, jako wrażenia z kolorowych baśni. [str. 39-40]
   Zdało mi się nagle, że wszystkie domy spoglądały na mnie podstępnym obliczem, pełne bezimiennej złośliwości; wrota były jak czarne, szeroko rozwarte gęby, w których język wygnił do cna; wielkie paszcze, które każdej chwili mogły wyrzucić przeraźliwy krzyk, tak przeraźliwy i pełny nienawiści, że zatrwożyłby nas wskroś po sam rdzeń duszy. [str. 51]
Opisana przez Meyrinka Praga nijak nie przypomina tej współczesnej, pocztówkowej. Zresztą duża część budynków na terenie żydowskiego getta została wyburzona na przełomie XIX i XX wieku. Ciekawe, co się wtedy stało z ludźmi pokroju tandeciarza Arona Wasserturma, którego fizys i charakter pasowały do dawnego Koguciego Zaułka, ale oglądane na tle nowiutkich kamieniczek, zdawałyby się jeszcze bardziej odpychające. Oczywiście: również w żydowskiej dzielnicy mieszkali porządni ludzie, a w trakcie lektury odnosiłam wrażenie, że było ich doprawdy niewielu. A wszyscy, i ci dobrzy, i ci źli, są więźniami jakichś namiętności: fizycznych, uczuciowych, mistycznych.
   Te plemiona żywiły względem siebie wzajemny utajony wstręt i obrzydzenie, łamiąc łączność bliskich związków krwi, lecz umiały trzymać je w ukryciu przed światem zewnętrznym, tak jak strzeże się niebezpiecznej tajemnicy.
   Nikt nie mógł ich przejrzeć i w tej solidarności równali się oni ślepcom, pełnym nienawiści, którzy się przywiązali do brudem przesiąkniętego sznura. Jeden obojgiem pięści, inny pomimo woli, tylko jednym palcem, lecz wszyscy ogarnięci zabobonną trwogą, że musieliby zginąć, gdyby opuścili wspólną podporę i odłączyli się od pozostałych. [str. 18]
Aron Wasserturm

Atanazy Pernat kilka razy trafia i do przyjemniejszych części Pragi, choćby na Hradczany i Złotą Uliczkę, przy której mieszkał też kiedyś Kafka, ale u Meyrinka nawet ulica Alchemików tonie w złowieszczych oparach.

Złowieszczość, ale nie groza, jest w tej powieści wszechobecna. Opisy, trochę poszatkowana wieloznaczna fabuła i tajemnicze zwroty zaczerpnięte z tarota i żydowskiego mistycyzmu dodatkowo potęgują ten nastrój. Na początku lektury jeszcze szukałam w internecie ich definicji, ale szybko ograniczyłam się do chłonięcia mrocznej atmosfery podsycanej ilustracjami Hugona Steinera-Praga (dwie z nich widoczne powyżej). Oczywiście potem dla zasady przeczytałam "Golema" raz jeszcze, z większą uwagą i nieco mniejszą przyjemnością.

Książkę tę można znaleźć w serwisie Wolne Lektury, ale ja wygrałam wersję papierową na blogu Zacisze wyśnione... Dołączono do niej zakładkę, która, o dziwo, skłoniła mnie do przyśpieszenia lektury. Jest wykonana ze specyficznego papieru, zupełnie matowego, jakby trochę tłustego w dotyku - trzymając ją w ręku, miałam wrażenie, że trzymam (dosłownie) skrawek innej rzeczywistości. Z tego samego materiału wykonana jest okładka. Na obu widnieją fragmenty ilustracji Steinera-Praga, a grzbiet okładki ma jakiś taki gliniasty kolor. Zwykle nie piszę tu o fizycznej postaci książki, ale sposób wydania "Golema" przez Vesper bardzo mi się spodobał. Na końcu zamieszczono posłowie autorstwa Macieja Płazy, który nieco przybliża postać Meyrinka i historię powstania powieści. Z kolei plusem ebooka w Wolnych Lekturach są przypisy. W tej czy innej formie książkę tę przeczytać warto.

2 komentarze:

  1. "Ledwie" 100 lat temu - haha, dla niektórych książka wydana kilka lat temu to staroć ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najstarsze książki, o których tu pisałam, to dramaty Christophera Marlowe'a z XVI wieku, więc na tym tle "Golem" to świeżynka:). Nie rozumiem, jak można czytać włącznie nowości. Nie zaglądam na blogi, na których pojawiają się tylko recenzje właśnie wydanych książek.

      Usuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.